czwartek, 15 października 2009

I stało się - jestem narzeczoną!

23. czerwca 2009 roku, godz. 17:30 to data określająca moment dziejowy do zapamiętania na cale życie albo inaczej i właściwiej: data, której nie sposób mi będzie zapomnieć nie tylko dlatego, że była teraźniejszością nie tak dawno temu, ale dlatego, że początkuje poważny zwrot w moim życiu. Ta data to swoisty początek i koniec pewnych etapów; to silne trzęsienie ziemi z gatunku tych, które zmieniają bieg życiowych wydarzeń; to chwila, która sprawia, że życie nie jest już takie samo, jak przedtem; zwrot fabuły egzystencjalnej - zawiązanie akcji właściwej - zaręczyny.

Dla mnie właśnie te powyższe określenia stanowią o istocie tego wydarzenia. Taki nieskończenie wyjątkowy dzień, w którym poczułam się jeszcze lepiej, jeszcze właściwiej, jeszcze trafniej, jeszcze wspanialej i cudowniej z mężczyzną, z którym jestem już od ponad dwóch lat. Poczułam wyrastające z ramion skrzydła z okazji tego dowartościowania mnie jako kobiety. Reguła jest taka, że miłość tej drugiej osoby towarzyszy nam przez cały czas i jest ona - mniej - więcej - tak samo silna przez cały czas jej trwania. Jednak przy takim wyznaniu, jak oświadczyny, nabiera ona jeszcze intensywniejszych kolorów; zostaje tym samym - ukoronowana, natomiast wcześniejsza "jakość" miłości między dwojgiem ludzi zyskuje nową, bogatszą wartość i uważam, że nazwanie jej "królewską" najtrafniej oddaje jej wymiar.

Bo jest zdecydowanie inaczej. Dzielący tę miłość stają się parą królewską. Gdy mężczyzna oświadcza się kobiecie, cały świat wstrzymuje oddech i czeka na moment, gdy kobieta odpowie: "tak". To metafizyka w najczystszym wydaniu, towarzysząca nieodłącznie prawdziwej, wielkiej miłości (a tylko o takiej w tym miejscu chcę pisać). Cudownie jest poczuć się narzeczoną i wkroczyć w kolejny etap związku, "wykąpać się" w nieznanej wcześniej dawce powagi idącej w parze z tym przełomem. Pod tym względem jestem bardzo tradycyjna: wielka miłość, która zostaje (dodatkowo) ukonorowana poprzez najpiękniejsze w świecie wyznanie i wręczenie symbolicznego podarku - pierścionka, stanowi dla mnie niesamowicie magiczny moment w życiu.

Gdy mężczyzna oświadcza kobiecie, że kocha ją tak mocno, że nie jest już w stanie (kochać) bardziej, że chce spędzić z nią resztę życia, że ta obecność - trwanie razem stanowi centrum jego potrzeb i spełnienia; że chce być pewien i pragnie, by przyjąć go wraz z miłością, która w nim do szaleństwa pulsuje, wtedy wszechświat zamiera, bo dwie istoty ludzkie czują największe szczęście na świecie, a nieśmiertelność pulsuje w ich żyłach. Nie wiem, jak przeżywają ten dzień inne kobiety, ale dla mnie ta chwila wyglądała właśnie w ten sposób. To był wspaniały dzień, który wspominam z ogromną radością, wzruszeniem i gęsią skórką. Oddałam się w całości i bez wahania mojemu przyszłemu mężowi. Ja - narzeczona; mój narzeczony; my narzeczeni - jaka cudna to odmiana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz