piątek, 17 września 2010

Wesele stało się praktyką!

Witam po przerwie:-)

Przerwa niebagatelna (sic!), podobnie jak i wydarzenia, które były główną przyczyną owego blogowego zaniechania. Oficjalnie potwierdzam: siódmego sierpnia 2010r. przeistoczyłam się w Kasię Katę, co mogę śmiało zakwalifikować jako przejście ze stanu poczwarki w postać motyla! Nie umniejszając fazy poprzedzającej, to co wydarzyło się tamtego sierpniowego popołudnia spowodowało wiele zmian w moim/naszym życiu. I daleka tu jestem od wymieniania na pierwszym planie zmian natury: socjologicznej, prawnej czy religijnej. Te, owszem, istnieją, ale jedynie w tle.

Najistotniejszą i najpiękniejszą zarazem zmianą wydaje mi się ta, która zaszła w naszych umysłach i w sercach zwana "Zmianą postrzegania drugiej osoby". Czysto symboliczna i metafizyczna i, dla mnie osobiście, najpotężniejsza. Hmm, no bo cóż znaczy świadomość, że teraz może być nam - dla przykładu - łatwiej o kredyt hipoteczny, gdy po drugiej stronie postawimy ten cały ogrom najczulszych na świecie wrażeń, który zwalił się nam na głowę?;-)

Można mieszkać ze sobą kilka lat, można żyć przed ślubem "jak mąż z żoną", można wcześniej wieść względnie normalne rodzinne życie, ale przychodzi moment, w którym część par podejmuje decyzję o byciu ze sobą na trochę innych mentalnych regułach. Jak dla mnie, to taki nowy start, jakby re-start związku i przejście w kolejny etap wtajemniczenia w relacjach męsko-damskich.

Inność.

Nowa wyjątkowość.

Głębia.

Kosmiczne zjednoczenie.

Tak bym najkrócej wyjaśniła swój aktualny stan. A za romantyczną się nie uważam;-P

Ślub i wesele za nami. Przygotowania do tych wydarzeń wiele mnie nauczyły, sporo zrozumiałam, trochę widziałam i zaznałam i w związku z tym ... mam całkiem sporo do opowiedzenia! Chciałabym kilka kolejnych wpisów poświęcić podzieleniu się z Wami przeżyciami z ostatnich dni naszych przedweselnych przygotowań, jak również zależy mi, by przybliżyć Wam nasz ślub i wesele,  przy okazji dzieląc się radami, wskazówkami, niespodziankami i wszelkimi refleksjami dotyczącymi interesującej nas problematyki.

Apropos rad, to przy okazji na smaczka jedynie nadmienię i jednocześnie poproszę wszystkie przyszłe Panny Młode, czytające bloga www.wesele-w-praktyce.pl, aby uroczyście obiecały, że przymierzą swoje ślubne kreacje najpóźniej dwa dni przed planowanym ślubem! A dlaczego? O tym już niebawem!:-)

P.S. Kilka słów na temat naszego wesela pod kątem oszczędności (?) poświecił na swoim blogu mój Mąż. Oczywiście zapraszam i zachęcam Was do lektury!

środa, 28 lipca 2010

Mój wieczór panieński.Cz.2.

Na topie jest dalej mój szalony wieczór panieński:-) Pierwsza część, domowa, spokojniejsza, na rozkręcenie i podłapanie smaczków, znajduje się tutaj. Dziś pora na drugą część, w której będzie się jeszcze więcej działo!

Otóż! Gdy dowiedziałam się, że mamy zrobioną rezerwację w moim ulubionym klubie, w którym puszczają stare, dobre, rock&rollowe kawałki, to aż podskoczyłam z radości:) Jednak, przed wyjściem z domu, musiałam jeszcze uporać się z kilkoma zadaniami, np. z zacerowaniem skarpetki...hmm, niby banał; przecież ja ciesząca się bardzo dobrym wzrokiem (i jednocześnie troszkę skromniejszymi zdolnościami manualnymi, patrz: rzeźbienie penisa przedstawione w poprzednim wpisie!sic!) nie powinnam mieć większych problemów z taką drobną czynnością. Podobno!

Ostatecznie jednak, zauważyłam że w główce od igły znajduje się jakiś kłaczek-drań uniemożliwiający  przełożenie nitki przez główkę. Na to moja koleżanka Beti (z rocznym już prawie stażem małżeńskim) powiedziała, że przewlecze nitkę za mnie, mimo, że ja się zapierałam, że się tego absolutnie nie uda zrobić! I cóż się okazało;) Nie wiem, czy tak zbawiennie wpływa małżeństwo na kobiety, czy może chodzi o jakieś zupełnie inne, nieznane mi jeszcze, kobiece parametry, ale Żonka Beti uporała się z tą czynnością w mig ku mojemu ogromnemu zawstydzeniu;) Na szczęście z dalszą częścią cerowania nie miałam większych trudności!



Następnie dziewczyny dały mi wybór:

  • albo zatańczę taniec erotyczny na rurze od odkurzacza

  • albo pokażę się w prezencie od nich


Jak myślicie, co wybrałam? Jestem ciekawska do potęgi n-tej, więc musiałam jak najszybciej wskoczyć w to cudo, na co dziewczyny zareagowały entuzjastycznie, prawie jak na męski striptiz. Fajnie, że ktoś tak jeszcze potrafi na mnie zareagować (oprócz przyszłego Męża oczywiście, ale On jest poza konkurencją;))

Na koniec imprezki w domu, miałam podać trzy nawyki Pawła, za którymi nie przepadam i z którymi będę walczyć. Obiecałam:

  • kontrolę nad ilością wypijanego nektaru bogów, zwanego zwyczajowo "piwem"

  • pobudzanie, motywowanie, stymulowanie do aktywniejszego udziału w życiu domowym

  • zahamowanie ogólnej nerwowości przyszłego Mężusia;)


Kolejny etap mojego wieczoru panieńskiego to pokonanie trasy z mieszkania do lokalu, ale nie była to ot jakaś zwykła trasa przebyta  w miłym gronie! Moje koleżanki przecież myślą o wszystkim, a że wesele za pasem, a wszystko jest taaaakie drogie, to postanowiły mi trochę pomóc i podsunęły kubeczek z napisem: "zbieram na wesele" i zasugerowały, żebym zaczepiała przechodniów i prosiła ich o grosik w swojej słusznej sprawie:)

Powiem tylko tyle: podczas wykonywania tego zadania czułam, że całkiem nieźle mogłabym się spełnić w roli fundriserki! Reakcje przechodniów bardzo życzliwe + nasze humorki mocno wyostrzone=świetna zabawa i masa śmiesznych sytuacji męsko-damskich. Ja od zawsze wierzyłam w ludzi i wiedziałam, że oni tak naprawdę z natury są dobrzy, tylko trzeba ich odpowiednio pobudzić, by pozwolili ujść swej pozytywnej, pełnej dobroczynności energii;)

Wchodzimy do klubu, supermuza, zajmujemy miejsca, zamawiamy drinki-zdecydowana przewaga mojito-potrzebujemy ochłody-jest baardzo gorąco. I tu zabawa zaczyna się od nowa, podwójnie. Z jednej strony bawimy się i tańczymy, a z drugiej bawimy się w sobie tylko znaną grę:) Zapomniałam wspomnieć, że wszystkie dziewczęta na te okazję wyjścia do lokalu, przywdziały wdzięczne różki na swe urocze główki.



Pierwsze wyzwanie w knajpie polegało na zdobyciu rolki papieru toaletowego  z męskiej ubikacji. Pierwsza reakcja: "spoko, wejdę, wezmę co potrzebuję i wrócę". Druga, stojąc przed drzwiami męskiej toalety: "O nie, oni siusiają profilem do wyjścia!!! aaaaa wymiękam, aż taka kowbojka to ze mnie nie jest!" Ale, bez obaw, Kochani, nie odpuściłam sobie i poprosiłam przesympatycznych młodzieńców oczekujących na swoją kolejkę, by byli tak uprzejmi i uczynni i pomogli mi w wykonaniu tego zadania i by przynieśli upragnione trofeum. Nie obyło się bez negocjacji, jakkolwiek po kilku minutach pojawiłam się przy stoliku ze swoją zdobyczą.

W międzyczasie pojawił się fotograf cykający zdjęcia na weekendowych imprezach, dzięki czemu na drugi dzień mogłyśmy się podziwiać na  stronie opolskiego informatora - miła pamiątka, a z iloma znajomymi był to pierwszy temat po pamiętnej sobocie! Ba!;)

To dopiero początek męsko-damskich relacji tamtego wieczoru. Następna polegała na poproszeniu trzech facetów o zapisanie imienia i numeru telefonu na mojej ręce. Proszę sobie wyobrazić moje pełne zaskoczenie, jak jeden z poproszonych o tę grzeczność mężczyzn zareagował słowami:"Ja nie mogę". Na szczęście pozostali reagowali bardziej żywiołowo i godzili się na takie interakcje!:)

Później zostałam ponownie oddelegowana do męskiej ubikacji, by czerwoną szminką narysować serce, a w środku inicjały Pawła, a następnie zrobić zdjęcie swojemu dziełu. Jak to dobrze, że było już wtedy dość późno i że męska ubikacja nie była już tak oblegana, jak przy wyzwaniu z papierem toaletowym!





To jeszcze nie koniec atrakcji tego wieczoru, gdyż czekały na mnie jeszcze dwa zadania. Jedno polegało na zaproszeniu trzech przystojnych chłopaków do wspólnego pamiątkowego zdjęcia;) A że o gustach się podobno nie dyskutuje;), to szybciorem udało się zwerbować trzech ochoczych wolontariuszy skłonnych do dobrej zabawy i do inwencji twórczej typu: trzymanie przyszłej panny młodej na rękach;) Konkurencja została zaliczona!



Na koniec, faktycznie, przyszła pora na najostrzejsze zadanie-miałam wejść na stół, przy którym siedziałyśmy i tańczyć na nim przez min. dwie minutki. Lekko się zawahałam przed sprostaniem tej konkurencji, ale dziewczyny zgotowały mi odpowiedni doping i motywację do działania, więc z małymi oporami, ale jednak wdrapałam się na stół i świrowałam na nim do końca piosenki:) Muszę przy okazji przyznać, że tamtejszy lokal posiada bardzo dobrze wychowanych ochroniarzy, ponieważ nie przeszkadzali mi w trakcie tańczenia, ale jak tylko zeszłam i zajęłam swoje wcześniejsze miejsce, podszedł do mnie uśmiechnięty pan z ochrony  z pytaniem, czy mogłabym skończyć tańczyć. Jedyne, co mogłam mu w tej sytuacji odpowiedzieć to to, że właśnie skończyłam;)



Bawiłyśmy się cudownie, świrując, skacząc, kręcąc tylko sobie znane figury, aż ok. godz. 2, poczułyśmy, że nogi omawiają nam posłuszeństwa, że padamy na buźki. Postanowiłyśmy wrócić do mieszkanka i pogawędzić sobie jeszcze trochę na spokojnie.



Ten mój wieczór panieński jest dla mnie wielkim wydarzeniem, zebranie w jednym miejscu tylu świetnych babek i przygotowanie tak wyjątkowego dnia z tak przeogromną liczbą zabaw, konkursów, urozmaiceń sprawia, że jeszcze mocniej i wyraźniej czuję, jak wspaniałe istoty mnie otaczają! W tym miejscu raz jeszcze dziękuję i dedykuję ów wpis:

Agusi

Adze

Asi

Agatce

Beti

Ewci

Karoli

Marcie

niedziela, 25 lipca 2010

Mój wieczór panieński!Cz.1.

Wiedziałam tylko tyle, że będzie to sobota, 24. lipca 2010. Na tym kończyły się moje informacje w  temacie mojego wieczoru panieńskiego. Moja świadkowa, Agusia, przejęła całe przygotowania w swoje ręce i poleciła mi jedynie cierpliwie czekać na ten dzień, a w telefonach cały czas uspokajała, że będzie to "taki spokojny wieczór i że niczym nie mam się martwić", a ja słysząc tego typu uspokajająco-relaksujące wypowiedzi, domyślałam się, że "spokojny" czy "normalny" to ostatnie epitety, które mogą określać to, co dziewczyny mi zgotują;)

Rano, jak wstałam, czułam ból brzucha porównywalny do tych skrętów przedmaturalnych lub do "motylków" towarzyszących pierwszym w życiu randkom i pocałunkom. Nie wiedziałam, że  w moim poważnym matrymonialnym wieku, takie doznania tak częste jeszcze kilka lat temu, są jeszcze możliwe do przywrócenia;)

Start imprezy był planowany na godzinę 17., kiedy to miałam wrócić od rodziców do mieszkania, w którym już czekały na mnie dziewczyny. Jak weszłam do windy, pierwsze co zauważyłam to ogromny afisz z napisem: "Game over. Wieczór panieński Kasi.VI piętro" , a nad nim wiszące różowe balony. Następny przystanek-drzwi ozdobione podobnym napisem i kolejną porcją balonów.



Otworzyłam drzwi i moim oczom ukazała się zdecydowana większość najbliższych mi w życiu kobiet. Stały w szeregu zwarte i gotowe do przeżycia niesamowitej przygody! Mieszkanie było ozdobione balonami i serpentynami, na stole w moim pokoju znajdowało się przygotowane wcześniej, rozmaite jedzonko oraz kolorowe, egzotyczne drinki, Aga założyła mi opaskę z różkami i różowym welonem.



Pierwsze co miałam zrobić, to wypić drinka z dziecięcej buteleczki  ze smoczkiem w ciągu trzech minut. Hmm, miałam bardzo dobry początek-uporałam się z tym zadaniem w ciągu niespełna minuty;)



Dziewczyny wcześniej uprzedziły mnie, że stopień trudności poszczególnych konkursów-wyzwań będzie coraz wyższy wprost proporcjonalnie do rosnącego stężenia alkoholu we krwi. Kolejne zadanie polegało na uzupełnieniu testu, który wcześniej wypełnił Paweł tak, by jak najwięcej odpowiedzi było wspólnych. Test był przezabawny, pełen przekory i żartów, na trzynaście pytań, udało się nam trafić w osiem, co uważam za spory sukces.

Poniżej zamieszczam pytania do tego testu:

1. Gdzie Kasia chciałaby się wybrać w podróż poślubną?

A) Do Kazimierza nad Wisłą

B) Na koncert disco polo do Ostródy

C) Pod namiot na jedyną pustynię polską w Błędowie

D) Miesiąc w pensjonacie pod Kubalonką

2. Co Kasia lubi najbardziej?

A) Jabłka

B) Jajka

C) Winogronki

D) Melony

3. Po czym Katarzyna traci grunt pod nogami?

A) W momencie, gdy zobaczy Pawła golutkiego

B) Po Fancie z cytryną i  zlodem

C) Po literku wódki na głowę

D) Po próbie skoku na bangee

4. Co Kasi najlepiej wychodzi?

A) Przypalanie garnków

B) Stanie godzinami na głowie i palenie skrętów jednocześnie

C) Przeklinanie w momencie, gdy coś nie idzie po jej myśli

D) Pozytywne nastawienie do życia i optymizm

5. W jakim rytmie Kasia chrapie?

A) RRRRRRRRRRRRR

B) WRWRWRWRWRWR

C) WRY WRY WRY

D) Nigdy jej się nie zdarza chrapać

6. Jaką fryzurę intymną Paweł preferuje u Kasi?

A) Busz

B) Paseczek

C) Brak włosków

D) Pierwsza litera jego imienia

7. Co Paweł przyrządziłby Kasi na romantyczną kolację, by wzbudzić jej namiętność?

A) Sushi

B) Bardzo ostrą chińską potrawę

C) Truskawki i szampan

D) Siebie oblanego bitą śmietaną

8. Kasia wraca do domu smutna i przybita po bardzo złym dniu. Co robisz, żeby rozładować napięcie i poprawić jej humor?

A) Masaż

B) Przygotowuję coś pysznego do jedzenia

C) Od razu przechodzę do gry wstępnej

D) Włączam jej ulubiony serial

9. Jak Ci się wydaje, co Kasia najbardziej w Tobie ceni?

A) Inteligencję

B) Seksapil

C) Fakt, że świetnie umiesz wykorzystać swój języczek

D) To, że masz swoje zainteresowania i pasje

10. Jeśli miałbyś Kasię porównać do zwierzątka, to byłby to:

A) Kociak

B) Tygrysek

C) Łasiczka

D) Mróweczka

11. Spośród niżej wymienionych, Kasia zdecydowałaby się na seks w/na:

A) Ostatni rząd foteli podczas seansu w kinie

B) Przymierzalnia w sklepie

C) Winda w urzędzie miejskim

D) W chałupie młynarza w Muzeum Wsi Opolskiej podczas festynu

12. W pierwszą rocznicę ślubu, bedziemy:

A) Zwiedzać Muzeum Wsi Opolskiej, w szczególności chatę młynarza

B) Składać pozew o rozwód

C) Pojedziemy na rodzinny obiad, bo u mamusi jest najlepszy rosołek

D) Przygotujemy romantyczna kolację: 2 x Vifon tajska, pizza z mikrofalówki uwieńczona meczem piłki nożnej

13. Jak bedziemy po 70-ce to:

A) Będziemy mieć jedną wspólną szczękę, bedziemy jeść na przemion, bo wszystkim się dzielimy i robimy razem

B) Będziemy mieszkać na wsi i hodować strusie

C) Prowadzić wypożyczalnię filmów porno

D) W domu spokojnej starości będziemy wymieniać się doświadczeniami na temat swoich dolegliwości

Następne zadanie polegało na założeniu prezerwatywy na banana, po czym musiałam ją zdjąć bez użycia rąk, czyli za pomocą...zębów. Na szczęście wymogiem nie było to, by prezerwatywy nie przebić, dlatego całkiem sprawnie udało się uporać z tym wyzwaniem;) Pozostając przy tematyce męskich narządów, kolejna konkurencja polegała na wyrzeźbieniu penisa w ogórku. Z tym już było gorzej, bo jestem manualnym beztalenciem i jądra zamiast zrobić wypukłe, powstały wklęsłe!;)



Aby otrzymać prezent, musiałam sprostać kolejnemu zadaniu, które polegało na wykrzyczeniu z balkonu następujących słów w stronę przechodniów: "Hej ludzie!!!Za dwa tygodnie wychodzę za mąż!!!" Śmiechu było co niemiara przy okazji tej konkurencji, bo moi sąsiedzi wychylili się ze swojego balkonu i zaczęli wypytywać o szczegóły ślubu, po czym obiecali, że zaraz do nas dołączą! I po kilku minutach, rozległ się dzwonek do drzwi i po raz pierwszy dane nam było spotkać i poznać bliżej osoby mieszkające obok nas. Była to para ludzi na oko tuż po 50., z wesołym usposobieniem, którzy dołączyli do nas na ok. 20 minut, podarowali nam szampana i opowiadali przezabawne anegdotki:)

W nagrodę dostałam seksowną koszulkę nocną oraz przyrząd do masażu, jednak zanim udało się zdiagnozować, do czego, do jakiego masażu on służy, upłynął spokojnie kwadrans;) Wielka szkoda, że nie udało się nagrać ówczesnych wywodów, porównań i skojarzeń-są bezcenne!



Zapraszam Was do lektury drugiej części opowieści o moim wieczorze panieńskim, która nastąpi już niebawem:-)

wtorek, 22 czerwca 2010

Ujarzmienie Zalewskiej. Odsłona druga!

Pierwszą część na temat przygotowań i ślubu Państwa Zalewskich, możesz przeczytać klikając tutaj. Dziś druga - ostatnia część dotycząca szalonej zabawy na ich niezapomnianym i niestandardowym weselu:-)
Cofnę się trochę w czasie i opowiem, jak to było z tą imprezą. Nie chcieliśmy robić typowego wesela z balonami, świnią i Adamem obtańcowującym wszystkie ciocie po kolei. Wybraliśmy więc taką formę wieczoru: wynajęliśmy kucharza, który zrobił nam listę zakupów - składników na zimne jedzenie do apartamentu oraz DJ-a, który opłacony był od 21. do 5. rano.




Z kucharzem uzgodniliśmy, co będzie do jedzenia (sałatki, leczo, dipy z nachosami, mozarella z pomidorami, kanapeczki - 4 rodzaje, deski serów, wędlin, pasty do smarowania chleba, smalec, śledzie, owoce, paluszki, chipsy itd.) i Adam z listą długą jak szalik pojechał na czterogodzinne zakupy. Do tego musiał kupić alkohol, soki, chusteczki, kubki, szklanki itp.




Co do DJ-a, to dałam mu listę z piosenkami i sam zrobił z tego dłuuuugi set. Zaprosiliśmy prawie 40 osób do apartamentu i wszyscy się stawili :-) Przed przyjściem gości, Adam ze świadkiem udekorował taras lampeczkami (7 sznurów!), co by romantycznie w nocy było ;-)


Gdy goście przybyli, wznieśliśmy toast, powitaliśmy ich gorąco dziękując im za przybycie i impreza się rozpoczęła! Ludzie jedli, pili, rozmawiali i wraz z otwieraniem kolejnej butelki wódki, byli coraz głośniejsi. Dużo ludzi było z różnych stron i nie znali się ze wszystkimi, ale ku naszej radości, wszyscy szybko się zapoznali i absolutnie nie było żadnej tzw. ''spinki''. Śmiechy były coraz śmielsze, wkrótce zaczęły się tańce i impreza rozkręciła się na całego! Pogoda wciąż nam dopisywała, bylo ciepło, więc ludzie stali na tarasie pijąc drinki. DJ grał, jedzenia wciąż ubywało i moje serce radowało się widząc, że goście bawią się naprawdę wybornie.




Około północy zaczęły się konkursy. Pierwszy z nich był przygotowany przez świadkową. Usiedliśmy z Adamem na krzesłach tyłem do siebie, każde z nas trzymało w ręce jednego buta swojego i drugiego należącego do partnera. Ala zadawała pytania, na które odpowiedzią było wskazanie: "ONA" lub "ON", np. pytała: "Kto trzyma kasę w domu?"; "Kto częściej inicjuje seks?"; "Kto zmywa?"; "Kto trzyma pilota?". Goście nam kibicowali, my podnosilismy buty do góry i konkurs był wesoły, choć niedługi.






Następne dwa konkursy przygotowałam wcześniej ja i bardzo chciałam, żeby objęły one gości, a już nie parę młodą. Pierwszy z nich to: Państwa-Miasta ale w nowej wersji. Zamiast kategorii: miasto, państwo, rzeka, zwierzę.....były: marka kosmetyku, marka butów, pozycja seksualna, część samochodowa, znana osoba w Polsce oraz marka alkoholu.








Były dwie drużyny: żeńska i męska, każda po 5 osób. Adam losował literkę i mierzył czas (60 sekund), a drużyny wpisywały na wcześniej przygotowanych przeze mnie planszach swoje odpowiedzi. Śmiechu było tyle, że nie sposób oddać tego na zdjęciach lub w opisie. Powiem tylko, że wszyscy byli już w stanie wskazującym i odpowiedzi były absolutnie wesołe, np. dla dziewczyn część samochodowa na "B" to biegi albo bagażnik, natomiast dla panów marka kosmetyku na "M" to "Miracle", a na "N" to "Naomi Campbell". Jeśli idzie o pozycje seksualne na "N" to padły propozycje: "na jeźdźca" albo "na czarodzieja", a na "B" to "bara bara".






Drużyny kłóciły się między sobą, kto ma więcej punktów, ja byłam sędzią i z powodu ilości decybeli, w ogóle nie byłam w stanie dojść do głosu. Ostatecznie, zdecydowałam o remisie, rozdałam nagrody i wszyscy byli zadowoleni. Konkurs jednak ten trwał długo, bo po każdej odpowiedzi była salwa śmiechu, co zresztą widać na zdjęciach.






Drugi konkurs to: "Plotka". Zaczerpnęłam pomysł z programu "Kocham Cię Polsko". Napisałam wcześniej dwie plotki (po jednej dla każdej z drużyn). Drużyny początkowo miały liczyć po pięć osób, ale skończyło się ostatecznie na trzech, ponieważ alkohol dawał się zawodnikom we znaki :-) Czytałam plotkę jednej osobie, która potem miała powórzyć tekst drugiej, druga trzeciej itd. Ostatnia osoba miała mi opowiedzieć daną historię. Ja na kartce miałam zaznaczone słowa - klucze, za które przyznawałam punkty.

Historie były krótkie, dziesięciozdaniowe, ale bogate w przymiotniki i przysłówki. Pierwsza osoba z trudem jednak zapamiętała treść histroii, co wywołało kolejne salwy śmiechu, nie wiedziała, co powtórzyć drugiej, więc zaczęła wymyślać a publiczność ze mną na czele naprawdę turlała się ze śmiechu.

Konkursy trwały godzinę, sprawiły dużo radości, co mnie baaaardzo ucieszyło! Po tym, wróciliśmy do picia, jedzenia i tańczenia i w tym tonie zabawa trwała do 5. rano (było już jasno).
Następnego dnia przyjaciele do nas dzwonili dziękując za super zabawę, chwaląc nasz pomysł i w ich głosie naprawdę słyszałam zadowolenie. My, jako para młoda, bylismy baaardzo zmęczeni, ja w niedzielę ledwo widziałam na oczy, a tu przecież dalej rodzina w domu.... Emocje opadły, nastąpiło zmęczenie, nogi napuchły,oczy weszły w głąb twarzy.... tak naprawdę odżyliśmy dopiero w poniedziałek!


5. czerwca był udanym dniem! Tak naprawdę, wszystko wyszło tak jak wyjść miało, nie było przykrych niespodzianek. Był to natomiast piękny, ciepły dzień, w którym wzięliśmy ślub w asyście rodziny i przyjaciół.

niedziela, 20 czerwca 2010

Raport specjalny: "O ujarzmieniu Zalewskiej"!!!

Zapraszam Was dziś do lektury wpisu mojej koleżanki Małgosi, która kilka dni temu wyszła za mąż! Zrobiła to w niesamowicie ciekawym i nowoczesnym stylu, przedstawiając tym samym bardzo kreatywne i oryginalne pomysły na spędzenie tego wyjątkowego dnia. Dla osób poszukujących rozwiązań nietuzinkowych i niestandardowych, mogą stanowić one inspirujący podkład pod własne ślubno-weselne scenariusze!

Jej opowieść podzieliłam na dwie części:

  1. Przygotowania, ślub i obiad.

  2. Impreza weselna.


Oto część pierwsza:
Drogie panie, choć panów też serdecznie witam!

5. czerwca 2010 to jedna z ważniejszych dla mnie dat. Ślub. Mój osobisty z towarzyszem o imieniu Adam (szkoda, że ja nie Ewa, ale wtedy byłoby za banalnie!).

Dzień zaczął się, jak to pewnie i u wszystkich panien młodych, wizytą u fryzjera. Byłam spokojna, pogoda dopisywała (w sumie fart, szczęście lub ręka Pana Boga, bo dwa dni w tył + cały maj bez przerwy lało). Ponieważ lubię uciekać stereotypom, to fryzura ma nie była kokiem, a warkoczykami z tapirem :-)

Co ciekawe, nie powiedziałam fryzjerkom, że czeszą pannę młodą (skłamałam, że idę jako gość weselny), ponieważ skasowałyby mnie dwa razy tyle. Obok mnie czesano dwie panny młode i skakano wokół nich, natomiast ja byłam, mówiąc szczerze, olewana, co zresztą mi się podobało, bo nie czułam stresu. Poza tym, pannom młodym spryskiwano włosy taką ilością lakieru, że w całym swoim życiu tyle nie użyłam. Zapłaciłam 70zł i poszłam do domu.

Tu zaczęły się nerwy. Biegająca rodzina w postaci mojej mamy pytającej mnie wciąż jak się mam (jak? jak? normalnie!), ojca szukającego koszuli, spinek itd., rodziny Adama, świadków, dwóch kotów, listonosza przywożącego nam kwiaty od gości, którzy nie dadzą rady przyjść na ślub... Za chwilę przyjechała makijażystka i fotograf..... Wtedy poczułam, że faktycznie ten dzień różni się od innych. Makijaż poszedł sprawnie, moja mama też została pomalowana, więc ten etap obył się bez niespodzianek.

Moja świadkowa, Alicja, pomagała mi się ubrać, co w sumie trwało chwilę - ubrać kieckę, buty, biżuterię. Pozowałyśmy chwilę do zdjęć (fotografowi i mamie - wiadomo, musi mieć na swoim aparacie uwiecznione), a potem nastał moment, że zostałam sama w pokoju, a wszyscy czekali na mnie zgromadzeni na dole, z Adamem na czele.

Schodząc - czułam: stres, niepokój, nerwy! Adam stał zdenerwowany patrząc jak schodzę na dół. Przytuliliśmy się, powiedział, że pięknie wyglądam (czekałam na to!) i przystąpiliśmy do błogosławieństwa. Rodzice - cała czwórka - zdenerwowana, ze łzami w oczach, co szybko zadziałało i na nas, mówili o miłości, szacunku, wyrozumiałości itd. Była to najbardziej wzruszająca chwila tego dnia (i dobrze, bo to radosny dzień, nie należy płakać!).

Starym mercedesem pojechaliśmy do USC. Sukienka mnie cisnęła tak, że ciężko było złapać głębszy oddech, ale w końcu ciało się przyzwyczaiło i potem już tego nie czułam. Przed urzędem schodzili się goście, robili sobie z nami zdjęcia, było miło, choć cały czas czułam napięcie (nie tylko sukienki). Adam natomiast mówił, że czuł się wyśmienicie i podoba mu się cała ta zabawa :-)



Podczas ceremonii (krótkiej, ale dla nas i tak bardzo stresującej), w tle leciała muzyka, Pani z urzędu mówiła chwilę o małżeństwie (nie klepała, co się ceni), potem wygłosiliśmy formułkę, przy której mi głos bardzo się trząsł, miałam łzy w oczach i ściśnięte gardło. Zakładanie obrączek, podpisanie aktu, usłyszeliśmy Marsz Mendelsona i gdy ogłoszono nas mężem i żoną, stres jakby się zmniejszył.



Życzenia były różne, wesołe, poważne, długie i krótkie. Goście nas obcałowali, wręczali kwiaty i prezenty. Podobał nam się ten moment, był luźniejszy i czuliśmy się już znacznie mniej spięci.
Po tym etapie, ruszyliśmy spacerkiem w kierunku Rynku, gdzie w jednej z restauracji czekano już na nas z obiadem weselnym.






W restauracji rodzice powitali nas chlebem i solą, wznieśliśmy toast szampanem i przystąpiliśmy wspólnie do posiłku. Było nas w sumie 29 osób. My, jako Para Młoda, siedzieliśmy na czubie stołu, koło nas byli świadkowie i znajomi, następnie rodzice i dalsza rodzina. Specjalnie usadziłam rodziców głębiej, ponieważ wyszłam z założenia, że młodzi będą gadać z młodymi, a starsi ze starszymi.





Potem, po trzygodzinnym obiedzie, mama powiedziała, że był to dobry pomysł. W restauracji było bardzo elegancko, kelnerzy-profesjonaliści, biegali koło nas, zawsze mnie pierwszej pytali czego bym się napiła. Muzyka była ledwo słyszalna (tak chciałam - miała byc tłem do rozmów), klimatyzacja działała bez zarzutu, a jedzenie było naprawdę pyszne!

Wcześniej wybrałam po dwa rodzaje każdego posiłku: goście mogli wybrać jedno z dwóch, np. z zup był rosół z kołdunami albo krem grzybowy z wkładem truflowym, a na drugie polędwica wieprzowa z gruszką w boczku z ziemniaczkami albo sandacz w maśle podany na zapiekanych warzywach. Przystawka była lekka: indyk w ziołach i wszyscy zjedli ze smakiem (ciężko było wybrać w miarę neutralną przystawkę, żeby wszyscy zjedli - udało się!).

Na deser był oczywiście tort weselny (zamówiony wcześniej w Gondku - polecam!), który smakował wszystkim, gdyż wybrałam lekki z bitą śmietaną i truskawkami. Nie jestem fanką ciężkich, przesłodzonych tortów,a już szczególnie latem, gdy przyjemnie jest zjeść coś lekkiego.

W czasie obiadu rozmawialiśmy, śmialiśmy się, już całkiem opadło nam zdenerwowanie i te trzy godziny upłynęły szybko i miło. Po posiłku, podzielilismy się: ja z Adamem wraz ze świadkami poszliśmy do apartamentu (na 6. piętrze hotelu Qubus we Wrocławiu wynajęlismy cały 100-metrowy apartament z 8o-metrowym tarasem, gdzie zrobilismy imprezę weselną dla samych młodych), a rodzina pojechała do naszego domu świętować w swoim gronie (13 osób).

To koniec części pierwszej raportu specjalnego o ujarzmieniu Zalewskiej. Zostańcie z nami! Już za kilka dni odsłona druga dotycząca imprezy weselnej, która niejednego przyprawi o zawrót głowy! Emocje i adrenalina gwarantowane!;-)


piątek, 11 czerwca 2010

A poprawiny?

Poprawiny. Robić czy nie robić? A jeśli już poprawiny, to jakie?

  • podać samo śniadanie jedynie dla przyjezdnych z daleka gości?

  • podać obiad dla wszystkich?

  • zorganizować biesiadę z małą potańcówką?

  • zrobić powtórkę z rozrywki z poprzedniego dnia?

  • przedłużyć poprawiny na następnych kilka dni? ;p


Z grubsza, zależy to głównie od dwóch czynników:

  • skąd goście przyjadą; gdy są z daleka miłym gestem jest zapewnienie im choć śniadania bądź ciepłego posiłku na drugi dzień

  • jaką gospodarze mają wizję swojego Święta, czy mają ochotę oraz fundusze na dwudniową celebrację.


Gdy już zapadnie decyzja i będzie ona twierdząca na zadane, na początku wpisu, pytanie, pozostaje kwestia ustalenia pomysłu na poprawiny. Propozycji jest kilka, m.in.:

1. Grillowanie na świeżym powietrzu. Swojski klimat można tu połączyć z piwem lanym z beczki oraz z muzyczką pobrzmiewającą w tle.
2. Karaoke. Pomysł na wspólną zabawę wykorzystywany często tuz po oczepinach, który równie dobrze może zostać zaadoptowany na drugi dzień.
3. Harce przy gitarce, czyli druga odsłona muzy na żywo. Przy akompaniamencie gitary wespół ze śpiewnikami, goście podzieleni na grupy lub też wspólnymi, komunalnymi siłami wykonują ogniskowe muzyczne standardy.
4. Drugi weselno-biesiadny dzień zbliżony w klimacie do dnia poprzedniego, tyle że bez ceremonii początkowych;)


Jeśli masz pomysły na inną realizację poprawin, to z chęcią się z nimi zapoznam!

czwartek, 27 maja 2010

Artystyczna biżuteria dla Panny Młodej

Było już o sukni ślubnej z Chin, o welonach, woalkach i innych pomysłach na nakrycie głowy Panny Młodej. Dziś natomiast przyszła pora na odsłonę kolejnych dodatków do jej stroju, mianowicie: do biżuterii. Jest to dziedzina budząca sporo emocji u przyszłych Panien Młodych, jako że natura kobieca jest intensywnie nastawiona na doznawanie silnych wrażeń estetycznych, a ponadto potrafimy dostrzegać piękno w rzeczach małych i lubujemy się w komponowaniu ze sobą z ducha detalistycznych elementów.

Nic zatem dziwnego, że podczas wyborów dokonywanych w tym temacie, jesteśmy wyjątkowo czule podrażniane; nasza percepcja podczas oglądania, przymierzania i dopasowywania dodatków z asortymentu jubilerskiego przeżywa estetyczny orgazm. Dorzucając jeszcze fakt, że biżuteria umiejętnie podkreśla i dodatkowo uwypukla kobiecy wdzięk i czar, dochodzimy do meritum sprawy, jakim jest oddanie i fascynacja - typowa dla reprezentantek naszej płci - wszelkiej maści dopalaczami urody kobiecej.

To, co w głównej mierze chcę przemycić w tym wpisie, to przede wszystkim:










  • idea koloru innego niż neutralny przy wyborze biżuterii ślubnej

  • idea śmiałych modeli

  • idea biżuterii przykuwającej i zatrzymującej uwagę

  • idea biżuterii wyrazistej w opozycji do biżuterii jedynie "biernie wtopionej" w wizerunek Panny Młodej, a w efekcie przezroczystej i niewidocznej




Wszystkie powyższe kryteria spełnia, odkryta przeze mnie całkiem niedawno, wspaniała młoda projektantka, Joanna Krzywy z Opola. Kobieta ta tworzy kolekcje charakteryzujące się:

  • zjawiskowością

  • odkrywczoscią

  • kreatywnością

  • innowacyjnością.


Dlatego też,  jeśli jesteś zainteresowana nowoczesną, a przede wszystkim: nie-banalną i nie-tuzinkową bizuterią, nie tylko ślubną, ale także ukierunkowaną na różne inne okazje, zapraszam Cię do zapoznania się z galerią wspomnianej artystki, którą znajdziesz pod adresem jej sklepu internetowego, klikając tutaj!

Poniżej zamieszczam tak "na smaczka" oraz na rozbudzenie Twojego apetytu, wybrane przeze mnie, najlepsze z najlepszych (w moim osobistym mniemaniu, rzecz jasna ;)) spośród projektów Asi. Zamieszczone modele stanowią moją osobistą inspirację w dziedzinie poszukiwań dodatków do sukienki ślubnej!

[album: http://wesele-w-praktyce.pl/wp-content/plugins/dm-albums/dm-albums.php?currdir=/wp-content/uploads/dm-albums/bizuteria/]

Jeśli chciał(a)byś podzielić się swoimi spostrzeżeniami w kwestii biżuterii ślubnej, zapraszam do zostawienia komentarza poniżej!:-)

środa, 5 maja 2010

"Czym do ślubu?" Albo raczej: "Jak zaoszczędzić na ślubnym środku transportu?"

Jednym z przyjemniejszych elementów podczas przygotowań do ślubu jest wybór pojazdu, którym Młoda Para będzie jechać do Kościoła i na salę weselną. Specjalnie użyłam w tym miejscu bardzo ogólnego określenia: "pojazd", ponieważ mamy w tej kwestii tak ogromny wybór, że trudno bliżej sklasyfikować maszynę, którą poruszają się w tym dniu Nowożeńcy. Do wyboru mamy w zasadzie wszelkie możliwe - mniej lub bardziej - zmotoryzowane twory, które służą/pomagają ludziom w przemieszczaniu się.

Podejmując decyzję o wyborze środka transportu do ślubu, wiele zależy od:

  • stylu, w którym utrzymany będzie ślub i wesele

  • odległości między domem Panny Młodej, Kościołem i domem weselnym (chodzi tu o względy czysto praktyczne; problematyczne mogłoby być przejechanie np. 50 km bryczką...)

  • budżetu, który jest przeznaczony na ten cel

  • fantazji i poczucia humoru


Gdy już zdecydujemy się na konkretny pojazd, przed nami otwierają się kolejne warianty, dotyczące - tym razem - sposobu na zdobycie upatrzonego pojazdu ślubnego, czyli:

  • wypożyczenie od firmy zajmującej się wynajmem maszyn reprezentujących najrozmaitsze style:



  1. retro

  2. limuzyna

  3. nowoczesny

  4. bryczka

  5. dwuślady: np. motor


itd. itp. (zazwyczaj przy takich opcjach, dostajemy też eleganckiego i reprezentatywnego kierowcę, prezentującego strojem i manierami stylistykę towarzyszącą maszynie, którą kieruje)



  • skorzystanie ze swojego pojazdu lub pożyczenie pojazdu od któregoś z gości

  • można również kupić wybrany typ na własność;)


Mnie ostatnio zauroczyły takie, może, mniej eleganckie i dostojne pomysły w dziedzinie pojazdu do ślubu, ale za to o wiele tańsze, bardziej szalone i zwariowane, intrygujące, zabawne oraz odwołujące się do zasady, że piękno tkwi w prostocie. To na nie właśnie szczególnie chciałam zwrócić Waszą uwagę! Decydując się przy okazji na odrobinę ekstrawagancji, można pokonać drogę z domu Panny Młodej do Kościoła wykorzystując prostsze metody, które często mogą okazać się również tańsze!

Mam tu na myśli:

  • Najmniej skomplikowana, najtańsza, najbardziej pierwotna metodę, czyli spacer na piechotę (jeśli nie jest za daleko z domu panny młodej do Kościoła)

  • Wyprawę na rolkach, wrotkach, hulajnodze (jeśli stroje na to pozwalają, a Młoda Para wybornie opanowała ten sport)

  • Przejażdżkę rowerową, w dwóch wersjach:


1. Pan Młody i Panna Młoda na osobnych rowerach
2. lub na tandemie (jeśli stroje na to pozwalają)



  • wykorzystanie oldschoolowych maszyn typu niezapomniany "Maluch" czy "Ogórek" wykorzystywany do wyjazdów rodzinnych często z możliwością noclegu na pokładzie (jeśli, być może sami takim jeździmy, lub jeśli ktoś z rodziny lub znajomych mógłby udostępnić takie cudeńko)






Gdy przychodzi do sposobów strojenia pojazdów ślubnych, to pierwszym moim skojarzeniem są balony, kokardy, specjalne tablice rejestracyjne i lalki-figurki robiące za Parę Młodą, które lądowały na przodzie maski samochodu. Obecnie trendy zdobienia kierują się w stronę dekorowania pojazdu kwiatami, specjalnymi wiązankami, bukiecikami wieszanymi na klamkach i masce.



Jestem ciekawa, który pojazd do Was najmocniej przemawia? Może macie jeszcze inne pomysły na środek transportu dla Pary Młodej? Piszcie!:-)

piątek, 23 kwietnia 2010

Jak przedstawić sobie gości?

To często jest problem na weselu; co zrobić, żeby goście z dwóch - często nieznających się wcześniej rodzin - mogli się zapoznać i tym samym przełamać pierwsze towarzyskie lody. Jako, że minimum 12 godzin, a maksimum dobę, spędzą w swoim towarzystwie, wskazane byłoby im pomóc nawiązać między sobą kontakty, które zaowocowałyby wspólną zabawą nie tylko w gronie znanych wcześniej osób.

Oto kilka sposobów na usprawnienie tego procesu:

1. Na samym początku wesela, tuż po przyjeździe na salę, goście ze strony Panny i Pana Młodego ustawiają się w dwóch szeregach, po czym Młodzi przedstawiają poszczególnych gości wymieniając ich imię i funkcję w rodzinie czy też relacje łączące je z Młodymi.

2. Drugi pomysł jest bardzo podobny, z tą zmianą, że goście po kolei sami się przedstawiają.

3. Można też opóźnić proces przedstawiania sobie gości aż do czasu obiadu, gdy biesiadnicy zajmą już swoje miejsca przy stole. Równie dobrze może to być moment pomiędzy zakończeniem obiadu, a pierwszym tańcem, kiedy to z pomocą mikrofonu lub też korzystając jedynie z mocy swego głosu, goście według wcześniej ustalonego porządku, wstawaliby z krzeseł i w kilku słowach przedstawialiby siebie.

4. Pomocne mogą też okazać się kotyliony (przypinane gościom np. podczas składania życzeń) w formie przypinek/broszek (o których bliżej przeczytasz tutaj), na których byłyby wypisane imiona gości wraz z ich "rolą" w rodzinie itp. Przypominałyby gościom na bieżąco, z kim mają do czynienia.

Jakie znasz sposoby na przedstawienie sobie gości?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Prezenty dla...gości weselnych?

Standardowo to przybyli na wesele goście obdarowują młodą parę: pieniędzmi lub prezentami rzeczowymi. Mniej standardowo, ale coraz bardziej powszechnie, możemy spotkać się z podarunkami skierowanymi również w drugą stronę; od gospodarzy wesela dla przybyłych gości.

Jest to nowy niezobowiązujący zwyczaj, spełniający głównie rolę:

  1. podziękowania gościom za przybycie

  2. pamiątkową


Wykorzystanie go zależy tylko i wyłącznie od woli i inwencji gospodarzy. Często takimi podarkami są drobiazgi z dominującym ślubno-weselnym motywem, np.:

  • różnorakie wyroby cukiernicze; cukierki, czekoladki, ciasteczka znajdujące się w opakowaniach upamiętniających datę ślubu + zdjęcie młodej pary, można też na nich zamieścić krótkie podziękowanie gościom za przybycie

  • woreczki-woalki z migdałami w białej czekoladzie, symbolizujące dostatek i słodycz życia (zwyczaj pochodzący z Francji)

  • czasami po zakończonym weselu rozdaje się gościom ciasto

  • spotkałam się też z tym, że gdy goście wychodzili, obdarowywano ich wódką (!)

  • dość często na weselach mamy do czynienia ze specjalną formą prezentów wręczanych w postaci nagród podczas rozmaitych weselnych rywalizacji i konkursów


Można również pokusić się o samodzielne wykonanie jakiegoś upominku, gdzie motywem przewodnim byłby wątek związany bezpośrednio z młodą parą.

Oto moje propozycje:

  • niewielkie albumy ze zdjęciami młodej pary (+ewentualnie, zdjęcia rodziców) z zabawnymi historyjkami dotyczącymi każdego zdjęcia

  • kieszonkowa historia związku młodej pary przedstawiona w telegraficznym fotograficznym skrócie, czyli taka zmodyfikowana wersja albumu opisanego powyżej. Można tu wkleić kilka uporządkowanych chronologicznie zdjęć, a pod nimi wpleść żartobliwą lub stylizowaną na poważną narrację

  • komiks z młodą parą w rolach głównych, mogą też w nim występować osoby, które będą zaproszone na wesele. Nacisk byłby tu położony przede wszystkim na dialogi między bohaterami. Można też poszukać jakiegoś niedrogiego rysownika, który zająłby się komiksem od strony graficznej

  • karykatury młodej pary z jakimś ślubnym motywem

  • amatorski filmik z młodą parą, niemy, z samym podkładem muzycznym. Może on przedstawiać np. jakąś jajcarską historię z życia narzeczonych


Jeśli narzeczeni planują zorganizować wesele tematyczne, z wykorzystaniem dominującego motywu, stylistyki czy swojego hobby (np. w klimacie cygańskim, góralskim, nowoczesnym), upominek może współgrać z tym klimatem i pozostanie miłą i ciekawą pamiątką po weselu. Myślę, że jak zawsze, liczy się tu przede wszytskim pomysł, a nie wysoki budżet na taki wydatek.

Co myślisz o pomyśle obdarowania gości drobnymi prezentami? W przestrzeni poniżej, możesz zawrzeć swoje zdanie:)

piątek, 16 kwietnia 2010

Co zrobić z dziećmi podczas wesela?

Wśród gości weselnych bywają również dzieci. Co zrobić, gdy stanowią one sporą grupę i wymagają nadzoru dorosłych? Jak zorganizować opiekę nad nimi, by odciążyć rodziców i zagospodarować ich pociechom czas?

Przy tym temacie należy też wziąć pod uwagę rozsadzenie gości przy stołach; warto wcześniej zastanowić się nad tą kwestią i zdecydować, czy posadzimy dzieci razem z rodzicami, czy może przygotujemy dla nich osobny dziecięcy stolik. Pamiętajmy również o dostosowaniu krzeseł i stolików/stolika do wzrostu dzieci.

Wyodrębnienie dla dzieci autonomicznej przestrzeni można połączyć z zatrudnieniem osoby/osób odpowiedzialnej za opiekę oraz za zorganizowanie im czasu. Może to być osoba, niezależnie od płci, np. przedszkolanka lub animatorka, która potrafi zająć się gromadką dzieci i okiełznać ich temperament. Do jej obowiązków należałoby:

  • zadbanie o to, by dzieci nie były głodne

  • pomoc przy spożywaniu posiłków

  • koordynowanie zachowania podopiecznych przy stole

  • zabawa z dziećmi na parkiecie, tworzenie "kółeczek", "wężyków", "pociągów" itp.

  • zabawy poza parkietem, gdy np. dookoła budynku jest park, lasek, jakiś teren zielony, gdzie również można dzieciom zorganizować kreatywnie czas

  • można przygotować dzieciom krótkie wierszyki lub piosenki, które później wykonałyby publicznie z dedykacją dla młodej pary. Istnieje wiele powszechnie znanych skeczy, utworów, dziecięcych rymowanek, z których można w tym miejscu skorzystać.

  • położenie dzieci do spania i pozostanie z nimi do czasu powrotu ich rodziców - jest to rozsądne wyjście, gdy goście udają się na spoczynek do tego samego hotelu, wtedy można wszystkie nocujące tam dzieci zebrać, ułożyć do snu i czuwać nad ich spokojnym odpoczynkiem


Poproszenie o pomoc opiekuna - animatora ma sens, gdy dzieci stanowią naprawdę sporą grupę wśród gości. Ma to wówczas cel dwojaki:

  • umożliwienie rodzicom swobodniejszej zabawy oraz rozmów z innymi gośćmi

  • zapobieganie nieokiełznanym szaleństwom dzieci, bieganiu po sali, przeszkadzaniu innym gościom podczas zabawy. Często zostawia się dzieci w swoim własnym towarzystwie, żeby "się grzecznie ze sobą bawiły", co nie jest najbezpieczniejszym rozwiązaniem;)


Zachęcam Cię do komentowania!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Nakrycia głowy panny młodej

Ostatnio sporo się działo na blogu w temacie sukien ślubnych pochodzących z Chin, kupowanych przez Internet. Dziś nie będę odbiegać zbyt daleko od tej sfery, pozostanę przy garderobie panny młodej i skoncentruję się w tym wpisie na różnych nakryciach głowy.

W zależności od:

  • stylu strojów, na który decyduje się para młoda



  • długości włosów panny młodej (często to właśnie one są głównym argumentem przy wyborach dotyczących nakrycia głowy panny młodej)



  • wyboru całościowej wizji ślubu i wesela, gdy przygotowania charakteryzuje ogromna precyzja i dbałość o najmniejsze szczegóły



  • rodzaju oczepin (trzeba wziąć pod uwagę to, że nie wszystkimi nakryciami głowy można swobodnie i efektownie rzucić)


przyszłe panny młode mają minimum cztery możliwości, jeśli chodzi o wybór nakrycia głowy na ślub i wesele.

Oto kilka propozycji:

1. Najbardziej tradycyjny i cieszący się największą popularnością jest welon. W zależności od sukni ślubnej, jej stylu i kroju, welony mogą być długie (aż do ziemi), krótkie (zorientowane przy głowie, sięgające lekko za kark), lub średniej długości, sięgające przeważnie do talii panny młodej. Bywają welony gładkie i proste, jak również bogato zdobione, haftowane, wykonane z delikatnej koronki.

Krajobraz ślubnych nakryć głowy, na szczęście, nie kończy się na welonach. Oferuje on przyszłym pannom młodym kilka alternatywnych rozwiązań i intrygujących modyfikacji:

2. Drugą opcją są utrzymane w starym stylu, bardzo subtelne woalki, które mogą przybierać najróżniejsze formy począwszy od skromnej, niewielkiej siateczki, przysłaniającej oczy panny młodej, na awangardowej, bardzo złożonej konstrukcji skończywszy. Do dekoracji wykorzystuje się tutaj różne elementy: sztuczne lub żywe kwiaty, ozdobne broszki, woalka może być również zaczepiona na specjalnym "fundamencie", co widać dokładnie na zdjęciu poniżej.





3. A może kapelusz? Do wyboru mamy niewielkie, skromne kapelusiki oraz - dla odważniejszych panien młodych - kapelusze o szerokich rondach. Jest to nakrycie głowy często spotykane we Francji. Można też połączyć dwa nakrycia głowy w jedno, czyli dołączyć do tyłu kapelusza powiewający welonik.



4. Kolejną propozycją na nakrycie głowy panny młodej jest toczek, który kojarzy się z amerykańskimi pierwszymi damami. Toczek jest pełen wdzięku, czaru, wysmakowanej elegancji.



Który pomysł najbardziej do Ciebie przemawia?

sobota, 10 kwietnia 2010

Suknie ślubne z Chin. Cz.2.

Tak, jak obiecałam, zamieszczam dziś drugą część raportu przedstawiającego zakup sukni ślubnej z Chin przez Internet.

Pierwszą część przeczytasz klikając tutaj.

31. marca po niecierpliwym oczekiwaniu na suknie moich marzeń, otrzymałam nareszcie przesyłkę, którą doręczył mi kurier. Była to dla mnie prawdziwa niespodzianka, bo sądziłam, że pewnie dostawa opóźni się o kilka dni ze względu na Wielkanoc.

Poniżej wypunktowałam wszystkie uwagi odnoście przesyłki i jej zawartości:

1. Sama paczka wyglądała dość niepozornie, przede wszystkim była niepokojąco niewielkich rozmiarów.



2. Gdy zaczęłam ją rozpakowywać, a właściwie rozszarpywać, żeby jak najszybciej zobaczyć, co jest w środku, moim oczom ukazał się…pierwsze skojarzenie: zwoje tkanin, beżowej i białej. Rozwinęłam je i pierwsze skojarzenie przeszło w kolejne: dwa kilogramy firan. W dodatku firan z lycrą. Sukienki wyglądały jak przysłowiowe worki na ziemniaki, pozbawione wyraźnej linii i zarysowanego kształtu. Starałam się zachować spokój i nie komentować, dopóki nie przymierzę tych krawieckich tworów.



3. I tu nastąpił ciąg dalszy moich życiowych perypetii, ponieważ okazało się, że sukienka, do której podawałam wszystkie swoje dokładne wymiary, z odległością między sutkami włącznie, jest…za mała! W biodrach utknęła i koniec. W dodatku materiał od spodu (pod wspomnianą firanką z lycrą) był kompletnie nierozciągliwy i napastliwie wąski, przez co zrobienie większego kroku, podskoku, siadu, czy jakiekolwiek szaleństwo na parkiecie, nie wchodziły w grę.

4. Sprawa kolejna to brak jakichkolwiek usztywnień, fiszbinów, elementów gorsetowych, ot taka sukienka-pastereczka, mięciutka, skromniutka, porażająco mizerniutka. A co na to moje piersi? Ano, podejrzewam, że czuły się jak na wakacjach; pełen luz, brak ograniczeń, poczucie wyzwolenia, do pełni szczęścia mogło im tylko brakować egzotycznego drinka;) Słowem, zachowywały się jak nieposkromione i niewyżyte hipiski z transformacji seksualnej końca lat 60.

Poniżej zdjęcie wybranej sukienki ślubnej, a pod spodem jej atrapa.









5. Druga sukienka ślubna (szyta według tego samego szablonu), o dziwo, nawet pasowała na mnie, mimo, że wymiary na nią podawałam z lekkim przymrużeniem oka. W niej z kolei problemem było niesymetryczne wycięcie w serduszko, które było zszyte z warstwą od spodu w taki sposób, że widocznie odstawało od piersi.

6. Tren. Poprosiłam o podpinany (słowo klucz w tym wypadku) tren, który miał być częścią sukni, a dostałam tren będący osobną częścią, którą można sobie doczepić za pomocą, zgadnijcie czego?…agrafki! Karkołomne – to zdecydowanie za słabe określenie na opisanie tej konstrukcji.



Wielu kobietom wychodzą takie zakupy na zdrowie i są z nich bardzo zadowolone. Ja, niestety, do nich nie należę i dlatego właśnie postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami od kuchni odnośnie zakupu sukni ślubnej z Chin przez Internet. Przedstawiona historia nie ma na celu wywołać w kimkolwiek sprzeciwu przeciwko takiemu sposobowi na zdobycie suknie ślubnej. Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na zachowanie sporej dawki ostrożności i zachowawczości przy podejmowaniu decyzji o takiej transakcji.

Sądzę też, że istotne jest poproszenie sprzedawcy o pokazanie zdjęć interesujących nas sukienek, które wyszły spod igły jego krawców. Wspominam o tym dlatego, że modele, które prezentują Chińczycy w swoim ”krawieckim portfolio” są przeważnie pożyczane ze stron renomowanych salonów ślubnych i funkcjonują u nich jako szablony/wzory…z tym, że efekt końcowy bywa bardzo różny;)

Na szczęście, nie ma melodramatu, jeśli chodzi o czas pozostały do ślubu. Mam jeszcze spokojnie trzy miesiące na znalezienie pięknej sukni ślubnej. Jestem dobrej myśli, ale swoją uwagę kieruję w stronę komisów i wypożyczalni, a nie ku produktom made in China;)

środa, 7 kwietnia 2010

Suknie ślubne z Chin - nie ma czadu...

Ten wpis, podobnie jak i następny, będzie dawką prawdziwej praktyki weselnej do potęgi n! Dwa kolejne wpisy zostaną podporządkowane tematowi zakupu sukni ślubnej rodem z Chin, czyli kwestii, która wzbudza wiele niejasności i niepewności. Nie bez kozery zajmuję się tym tematem. Postanowiłam dokładniej opisać te zagadnienia, ponieważ sama wzięłam udział w takiej transakcji...

Na szczęście jestem już kilka dni po weryfikacji tegoż zakupu, więc zdążyłam złapać oddech i nabrać zbawiennego dystansu do tego całego niesmacznego wydarzenia. Niebagatelna jest tu też rola Świąt, gdyż spora dawka spokoju spłynęła na mnie właśnie za ich udziałem oraz dzięki towarzystwu bliskich mi osób.

Bo prawda jest taka,że...potrzebna mi była prawdziwa reanimacja! Gdy w Wielką Środę ujrzałam swoją "wymarzoną, wyśnioną, królewską kreację", omalże nie dostałam palpitacji serca. Zdziwienie? Rozczarowanie? Szok? To tylko takie marne eufemistyczne określonka, zupełnie nieoddające stanu mojego ducha w tamtym wielkim momencie. To było prawdziwie niesamowite. Stałyśmy z moja Mamą (towarzyszką mej niedoli w tamtej ciężkiej chwili) tak nieruchomo, że pozwalam sobie stwierdzić, iż żona Lota nie poradziłaby sobie lepiej z oddaniem owej reakcji.

Zaczęłam tę opowieść celowo od tego, co działo się na finiszu. Zależy mi, żeby było jasne, co DZIŚ sądzę na temat takich usług, ponieważ wcześniej byłam pełna gloryfikacji do tego sposobu zakupu sukni ślubnej. Uważałam, że jest to bardzo sprytny sposób na błyskotliwe wybrnięcie z tego mocno nadwyrężającego budżet weselny, wydatku.

Myliłam się... I nie jest to zbyt przyjemne, dlatego też żeby przestrzec kobiety, które chcą w ten sposób nabyc swoją ślubną kreację, w dzisiejszym wpisie zrelacjonuję przebieg transakcji z moim sprzedawcą, a w kolejnym zamieszczę zdjęcia sukienek, które dostałam w zestawieniu ze zdjęciem wybranej, upatrzonej sukienki. To będzie dawka mocnych wrażeń! Musicie to zobaczyć!

Od początku. Początkiem było zaufanie. I zaufanie posunęło mnie krok dalej - na e-bay'u wyszukałam najpiękniejszy dla mnie model, po czym wzięłam udział w licytacji. Przebijałam sumę aż do momentu, gdy uplasowałam się na pierwszym miejscu w grupie biorących udział w licytacji. Pech chciał, że to było moje pierwsze doświadczenie w tego typu zakupach, więc po osiągnięciu najwyższej lokaty, śledziłam aukcję nieustannie przez kilkanaście godzin (spać?!jak tu spać, gdy właśnie rozgrywały się losy mojej sukienki ślubnej?! (tylko kobiety zrozumieją ten ustęp, podejrzewam;))

A gdy licytacja zbliżała się ku końcowi, byłam tak święcie przekonana o swojej "wygranej", że zerknęłam zobaczyć, jak się mają moje interesy w dosłownie ostatnich sekundach trwania aukcji. A tu niespodzianka, bo okazało się, że ktoś mnie przelicytował...ŁOŁ...Tylko o 1,30 dolara australijskiego, ale przez to spadłam na drugą pozycję.

W akcie rozpaczy i poczucia porażki, postanowiłam poszukać takiej samej sukienki na innych aukcjach e-bay'owych. Znalazłam, zalicytowałam i znów ta sama procedura od nowa, znów byłam pierwsza, wstąpiła we mnie nadzieja. Aż tu nagle odezwał się do mnie poprzedni sprzedawca z informacją, że mogę kupić TERAZ oferowaną przez niego sukienkę, bo osoba, która wygrała licytację, zrezygnowała z tego zakupu. Oczywiście, co zrobiłam? Oczywiście kliknęłam "kup teraz" przy jednoczesnym i natychmiastowym wymazaniu z pamięci swego udziału w kolejnej licytacji...

Po dwóch dniach licytacja sama o sobie przypomniała, gdy okazało się, że ją również wygrałam! Hmm, na początku byłam mocno przerażona, ale po chwili doszłam do wniosku, że to może być całkiem mądre kupić dwie sukienki w dwóch różnych kolorach, a po przymiarce zdecydować się na tą, w której byłoby mi lepiej, natomiast drugą sprzedać. (Należy tu dodać, że sprzedawcą pierwszej i drugiej sukienki okazała się ta sama osoba).

Jako, że sukienki były nieprzyzwoicie, wręcz po pogańsku tanie, decyzja o zakupie obu nie była zbyt trudna. Ostatecznie za dwie sukienki wraz z przesyłką i dostawą do domu zapłaciłam 850zł.  Grzeszna suma, wiem;) Nie sposób było się oprzeć.

Wiele osób ostrzegało mnie przed taką transakcją, ale ja miałam włączoną blokadę na tego typu głosy rozsądku, gdyż oczyma wyobraźni już widziałam te cudeńka na sobie i w najczarniejszych scenariuszach wyobrażałam sobie "po prostu takie skromniejsze sukienki ślubne, aczkolwiek wykazujące się ogromnym urokiem i wdziękiem".

Moje zaufanie i wiarę w to, że wszystko skończy się dobrze, podgrzewały wymagania co do ilości wymiarów, które musiałam uprzednio podać. Gdy mierzyłam odległość między sutkami (!), byłam pewna tego wyboru jak mało czego w swoim życiu! Skoro potrzebują znać takie intymne szczegóły, to...sukienka nie może nie być wspaniała;)

Są też niebagatelne korzyści edukacyjne i poliglotyczne przy okazji tych zakupów. No ba! Śmiem twierdzić, że angielski krawiecki poznałam brawurowo. Sam kontakt z Chińczykami nie należał jednak do najbardziej komunikatywnych. Moje zamówienie obsługiwało kilka osób, więc prowadziłam korespondencję z różnymi ludźmi, którzy czasami wydawali się zagubieni w prowadzonej wymianie e-mailowej, przez co niektóre wiadomości musiałam wysyłać po kilka razy, żeby móc zakończyć proces ustalania detali i przejść w etap oczekiwania na zamówienie. W połowie lutego udało nam się ustalić wszystkie niezbędne szczegóły, a 31. marca przesyłka została dostarczona do mojego domu.

Tak wyglądało złożenie zamówienia. O tym, jak wyglądają sukienki w porównaniu z tym, czego oczekiwałam, napiszę w kolejnym wpisie. Dołączę również zdjęcia, żebyście mogli na chwilę zaniemówić;) Jeśli mieliście do czynienia z tego typu doznaniami, podzielcie się koniecznie swoimi doświadczeniami!

Podsumowując: na co warto zwrócić uwagę decydując się na zakup sukni ślubnej Z Chin przez Internet?

1. Nie odpuszczaj pilnowania aukcji, zwłaszcza gdy niebawem ma się zakończyć - unikniesz dzięki temu zamieszania i dublowania licytacji.


2. Zapoznaj się z przeliczeniem na złotówki waluty, którą operuje Twój sprzedawca. Zaoszczędzi Ci to później zaskoczenia, gdy zobaczysz sumę końcową.


3. Językiem komunikowania z Chińczykami jest angielski, a dokładnie jego szczególna odmiana - angielski krawiecki, którego nie uczy się w szkole. Dlatego zastanów się wcześniej, czy ktoś Ci będzie mógł pomóc w przetłumaczeniu poszczególnych wyrazów i zwrotów. Bezpłatne tłumacze dostępne w Internecie, niestety, nie dają sobie w tym względzie rady.


4. Mimo, że na zdjęciach widzisz konkretny model sukienki, to jednak bezpieczniej jest go dodatkowo opisać dla uzyskania pewności, że obie strony się rozumieją. Gdy masz specjalne życzenia również należy je przedłożyć i nie zakładać, że coś jest oczywiste, z góry wiadome, czy naturalne.


5. Gdy zaczynasz się irytować podczas przedłużającej się wymiany e-mailowej, najzwyczajniej napisz o tym, a sprawy od razu przybiorą inny, sprawniejszy obrót.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Poślubne zmiany

Nie ma znaczenia z kim się ożenisz - nazajutrz i tak stwierdzisz, że to ktoś zupełnie inny.

Wolter

No właśnie, jak to jest z tymi zmianami po ślubie?

Jedni mówią, że po ślubie wszystko się zmienia, że kobieta z uroczej i seksownej przeistacza się w krwiożerczą babę, która przestaje o siebie dbać, a mężczyzna z czarującego i mężnego zdobywcy staje się "kanapowym kapciarzem", spędzającym godziny przed telewizorem i wlewającym w siebie hektolitry piwa.

Drudzy zaś twierdzą, że ślub to jedynie formalność, która niczego nowego nie wnosi w życie dwojga ludzi, że to tylko wejście w zalegalizowany prawnie tryb. Tak przeważnie mówią osoby, które mieszkały ze sobą przed ślubem, bo w życiu par nieznających siebie od strony codziennego egzystowania we wspólnych czterech ścianach, rzeczywistość po ślubie może okazać się prawdziwym trzęsieniem ziemi i podróżą w nieznane. Jako, że dotyczy mnie ta konkubencka wersja wydarzeń, pozwolę sobie na podzielenie się refleksjami od tejże właśnie strony.

Szczerze powiedziawszy, nie rozumiem ani jednych ani drugich. Na temat pierwszej metamorfozy wypowiem się za jakiś czas, gdy już będę mężatką z jakimś profesjonalnym stażem, by zabrzmieć kompetentnie w Twoich uszach. To, że dziś deklaruję pozostanie seksi kociakiem do końca swoich dni, a Paweł obiecuje, że będzie żelował włosy, dopóty dopóki tylko będzie takowymi dysponował, brzmi dziś jak kiełbasa przedmałżeńska. Jednakże pokłady wiary i nadziei, które w sobie nosimy, są iście przeogromne! Tak nam dopomóż Bóg!;-)

Natomiast jeśli chodzi o obyczaje po ślubie...to ja drżę. Bo to metafizyka bez domieszek realizmu! Kij z tym, że znamy swoje upodobania kulinarne, mamy dogadany podział domowych obowiązków, że zakupy spożywczo-chemiczne robimy raz  w tygodniu, a sprawy finansowe są od dawna ujarzmione. Jakie to ma za znaczenie, gdy wyobrażam sobie siebie jako ŻONĘ?!I to w dodatku żonę, która ma prawdziwego MĘŻA?! Osobiście świruję na samą myśl. Orgazm w locie. Mentalna nieważkość. To moje pierwsze skojarzenia w tym temacie.

Już dziś czuję, że zmieni się coś bardzo ważnego, czyli mój sposób postrzegania NAS we wszechświecie. Złożymy przysięgę przed sobą i przed Najwyższym, że chcemy być razem w ciągu naszej życiowej - na tym świecie - nieśmiertelności, że jesteśmy dla siebie najważniejsi i że nic nas nie rozłączy. Niby każdy o tym wie, znamy słowa przysięgi małżeńskiej, ale dopiero teraz dociera do mnie ta cała złożoność wypowiadanych za niedługo dalekosiężnych słów. Świadomość zbliżania się do tego momentu, a przede wszystkim świadomość i zrozumienie tego, CO będę przyrzekać, przenosi mnie w inny wymiar czasu i przestrzeni. Zmieni się bardzo dużo, bo wstąpimy na najwyższy stopień wzajemnego związkowego wtajemniczenia.

Myślę, że w temacie zmian po ślubie, istotne są przede wszystkim te osobiste, mentalno-filozoficzne przemiany, które zachodzą w naszych wnętrzach, a nie to, czy nasza codzienność wygląda inaczej. A Ty jak sądzisz?

Na zakończenie tego wpisu, chciałam podzielić się z Wami dwoma, pełnymi humoru i przekory, cytatami na temat małżeństwa:

Mężczyzna czuje się siedem lat starszy dzień po ślubie.

Francis Bacon

Małżeństwo jest jedyną formą rzeczywistego niewolnictwa uznanego przez prawo.

John Stuart Mill



wtorek, 30 marca 2010

Dwa pomysły na oczepiny (bez rzucania czymkolwiek w kogokolwiek!)

Usłyszałam ostatnio o dwóch niesamowicie ciekawych pomysłach na oczepiny. Dla mnie obie te wersje są nowe i nieznane wcześniej, a ponad to wzbudzają moje zainteresowanie swoją świeżością i innowacyjnością.

Na wszystkich weselach, na których dotąd byłam, spotykałam się z oczepinami (które wydaja mi się najpopularniejsze i najbardziej tradycyjne) odbywającymi się o północy, gdy to sadzano kolejno pannę młodą, a następnie pana młodego na krześle na środku sali. Po czym zadanie pana młodego polegało na zdjęciu welonu z głowy panny młodej podczas, gdy wszystkie obecny panny miały mu w tym przeszkadzać, bijąc go po rękach np. drewanianymi łyżkami. Z kolei, gdy panna młoda usiłowała zdjąć panu młodemu musznik lub krawat, wszyscy przybyli kawalerowie utrudniali jej to np. całowaniem jej po rękach :)

Po tych "godowych przekomarzaniach", panny tańczyły dookoła panny młodej, która na znak wodzireja lub w tylko sobie znanym momencie, rzucała welonem za siebie prosto w ramiona "nowej" panny młodej. Ten sam rytuał towarzyszył "typowaniom" nowego pana młodego, po czym nowa para młoda tańczyła ze sobą pierwszy taniec. Przepowiednia zaś głosi, że panna, która złapie welon i kawaler, który zdobędzie musznik/krawat w ciągu najbliższego roku staną na ślubnym kobiercu. Niekoniecznie w tym samym składzie ;)



Poszukuję nowych, ciekawych rozwiązań, dlatego też warianty, które opiszę poniżej, stanowią dla mnie prawdziwe inspiracje. Moje podejście do oczepin jest sterowane nie tylko poglądami ideologicznymi. Chodzi również o sprawy czysto praktyczne, czyli żeby mieć oczepiny takie, jak te opisane powyżej, trzeba mieć czym rzucić. Trzeba mieć welon, którego ja nie planuję (obiecuję, że wytłumaczę się z tego posunięcia w najbliższym czasie...), dlatego również z tego względu tak ochoczo skłaniam się ku mniej standardowym rozwiązaniom.

Oto pierwsze z nich:

Gdy zbliża się północ, w najbardziej strategicznym rekreacyjnie i towarzysko punkcie sali zbierają się panny i kawalerowie. Panny dostają kwiatki z dołączonymi do nich liścikami, podobnie kawalerowie otrzymują zmaskulinizowany odpowiednik, np. miniaturkę musznika lub krawatu z przyczepionymi do nich karteczkami, na których mogą znaleźć się przeróżne, byle nie za długie, teksty utrzymane w tonie przepowiedni czy proroctwa dotyczące najbliższego roku. Następnie panny i kawalerowie odczytują do mikrofonu podarowane im teksty przepowiedni. Ja bym tutaj wstawiła żartobliwe, dwuznaczne, z ducha rubaszne wróżby. Oczywiście jedna panna i jeden kawaler otrzymają proroctwo rychłego małżeństwa.

Druga opcja:

Opiera się na zupełnie innych zasadach, ponieważ tuż po zgromadzeniu całej niezamężnej i nieżonatej braci, następuje ostra rywalizacja o miano nowej panny młodej i nowego pana młodego. Przeważnie przyjmuje ona formę zadań-wyzwań, którym muszą sprostać ubiegający się o ten tytuł śmiałkowie.

Pierwsze konkurują panie, którym wodzirej może rozkazać, by zdobyły np. część męskiej garderoby, czy jakiś składnik menu itd. Podobne wymagania zostają postawione panom. Rywalizacja ta może przybrać formę konkursu, składającego się z kilku etapów-wyzwań, po którym zostają wyeliminowane kolejne osoby, aż do momentu, gdy zostaną sami zwycięzcy. Osoby, które opowiadały mi o takich oczepinach, wywołały we mnie tak niesamowite wybuchy śmiechu, że zaczęłam się poważnie zastanawiać, jak zaadaptawać tę zabawę na naszym weselu.

Koleżanka, która uczestniczyła na weselu z takimi oczepinami, opowiadała, że w pewnym momencie wodzirej poprosił panów, by zdobyli parę damskich figów... Wywołało to, oczywiście, niezłą konsternację i już już panowie chcieli biec i prosić swoje towarzyszki o tę część bielizny, gdy w ostatnim momencie wodzirej wyjaśnił, że miał na myśli... parę kobiecych dłoni zaciśniętych w znak "figa z makiem" ;)

To tak w nawiązaniu do kilku kiepskich, niesmacznych i zbyt wyuzdanych zabaw weselnych, które nie tak dawno jeszcze były standardem na wielu weselach. Mam tu na myśli zabawy charakteryzujące się ciężkim, chłopskim podejściem do tematu, np.:

  • poznawanie panny młodej po kolanku/pana młodego po ustach,

  • przeciskanie jajka przez nogawkę,

  • rozbieranie się do majtek.


Jest to obrzydliwe, niesmaczne i powoduje powstanie grymasu zdegustowania na mojej twarzy. Nie wyobrażam sobie uczestniczyć w takich przedsięwzięciach, ani organizować podobnych na swoim weselu. Zgrozą napawają mnie takie pomysły.

A jak Ty uważasz? Może znasz jakieś ciekawe, niepopularne zabawy weselne? Zachęcam Cię do zabrania głosu! :)

piątek, 26 marca 2010

Dylematy weselne: "być" czy "mieć"?

Słyszę, czytam czasami o tym, że ślub i wesele to:

  • jedyny dzień w całym życiu, tak wyjątkowy, niesamowity i niepowtarzalny, że ... wart wydania wszelkich możliwych pieniędzy



  • przedsięwzięcie warte zorganizowania, kupienia, załatwienia rzeczy z najwyższej półki - jakiej? - finansowej oczywiście!



  • wydarzenie, które będzie się pamiętało przez całe życie, więc nie powinno się na nim oszczędzać


Z czym Wam się to kojarzy? Chyba z mantrą typową dla naszych czasów, gdy usługodawcy prześcigają się w zachwalaniu swoich bezcennych produktów i podsuwaniu pod konsumencki nos całej masy niezbędnych usług, których nie może zabraknąć w najważniejszym dniu życia każdego człowieka...

A czynią tak podążając ton w ton i krok w krok za pełną powierzchowności i typową (sic!) dla obecnych czasów ideą, która głosi, że o wielkości i wspaniałości wesela decyduje właśnie obecność tych wszystkich atrakcji. Dość smutne to (żeby nie powiedzieć: kiepskie i fatalne), gdy z tak podnisłych chwil, tworzy się istne targowisko próżności.

Reklamy, billboardy, media krzyczą w naszą stronę pożądając uwagi, bez której umarłyby śmiercią naturalną. Coraz więcej rzeczy zyskuje rangę absolutnych niezbędników, bez których ludzka egzystencja byłaby uboższa, czy niepełna. Górę bierze "mieć" nad "być" w takim współczesnym ujęciu, gdy ponad wszystko ukochaliśmy robienie zakupów jako czynność samą w sobie z całą tą sferą rozrywkowo-turystyczną związaną ze zwiedzaniem i bywaniem w centrach handlowych.

Podczas przygotowań do ślubu i wesela, gdy trzeba załatwić ogromną ilość rzeczy, zatroszczyć się, żeby logistyka przebiegała zgodnie z planem, gdzieś może zawieruszyć się ten pozytywny pierwiastek odpowiedzialny za "być".

Tym wpisem chciałam przypomnieć o tym, co odgrywa ważniejszą rolę od ustalania menu, czy wyboru królewskiego stroju. Mianowicie: ukierunkowanie siebie na "bycie", przeżywanie, odczuwanie, czerpanie, doznawanie itd. w tym przełomowym dniu. By znaleźć czas na wsłuchanie się w samego siebie, w swój głos wewnętrzny i na refleksję nad tym, jak chcemy, żeby wyglądały te chwile, co jest dla nas tak naprawdę najważniejsze w spędzeniu tego dnia wyjątkowo i co sprawi, że ten dzień będzie jeszcze intensywniej należał tylko do nas. Bo odnoszę wrażenie, że wiele par skupia się przede wszytskim na potrzebach gości oraz na tym, żeby im dogodzić, a tak troszkę zapominają o sobie, mimo że odgrywają wówczas pierwsze skrzypce.

Czasami, będąc na weselu, łapałam się na tym, że bardzo trudno "poznać" młodą parę po weselu, które organizują, że brakuje takich indywidualnych, autorskich rysów, czy pomysłów. W efekcie na kolejnych weselach powstaje nieodłączne de ja vu, wrażenie powtórki, że to już było. Trudno dać wiarę temu, że dla większości ludzi udane wesele oznacza dokładnie to samo. Udane to tylko jedno z określeń dających poczucie satysfakcji, ale dla każdego łączy się ono z czymś innym, ba! często z czymś kompletnie odmiennym.

Jako przykład realizacji takich wizji autorskich podam wesele znajomych, u których był pokaz zwany teatrem ognia, czyli spektakl, na którym wyczynia się prawdziwe cuda  z udziałem ognia. Ówczesna młoda para interesowała się tą tematyką i postanowiła uświetnić wesele profesjonalnym, robiącym kolosalne wrażenie, przedstawieniem z ogniem w roli głównej.

Z kolei moim marzeniem jest, aby poprawinom towarzyszył klimat śpiewno-ogniskowy z harcami na gitarce na czele! Chciałabym przygotować śpiewniki dla gości ze znanym i lubianym repertuarem, który moglibyśmy wykonywać razem lub też można by gości podzielić na kilka grup i zorganizować konkurs na najlepiej śpiewającą ekipę. Akompaniament gitarowy obowiązkowy!

Co Wy na to? Która wartość jest Wam bliższa: "być" czy "mieć"? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami!:)

czwartek, 18 marca 2010

Obrączki nie z tej ziemi!

Jednym z zakupów dokonywanych przed ślubem są obrączki, czyli pierścienie symbolizujące wieczność i nierozerwalność uczucia łączącego dwoje ludzi. Mówi się też, że złoto charakteryzuje szlachetność uczuć, a okrągły kształt nieskończoność miłości między małżonkami.

Warto się zastanowić nad wyborem obrączek już kilka miesięcy przed planowanym ślubem, po to, by nawet najbardziej awangardowe pomysły miały czas na swobodną realizację w czasie. Najlepiej kupować obrączki poza sezonem weselnym, który trwa od maja do września. Wtedy czas oczekiwania na zamówienie jest zdecydowanie krótszy, ponieważ w sezonie może on dochodzić nawet do kilku miesięcy, zwłaszcza gdy marzy nam się bardziej skomplikowany model.

Gdy już podejmiemy decyzje co do formy zakupu:

  • możemy kupić obrączki w sklepie internetowym,

  • złożyć zamówienie w salonie jubilerskim,

  • przetopić posiadany kruszec w interesujący nas projekt.


Nadchodzi czas na rozejrzenie się za odpowiednim dla nas modelem. W poszukiwaniu obrączek dla naszej dwójki, spośród tradycyjnych gładkich złotych lub srebrnych "krążków", modeli dwukolorowych, czy zdobionych szlachetnymi kamieniami, moją uwagę najmocniej przykuły obrączki wyróżniające się niezwykłą fantazją, oryginalnością i kreatywnością. Znalazłam je na stronie: www.bielak.krakow.pl.

Chciałabym w tym wpisie poświęcić im więcej uwagi, ponieważ wzbudzają mój najwyższy zachwyt i sprawiają, że tradycyjne, klasyczne obrączki straciły dla mnie jakąkolwiek rację bytu!

Poniżej chciałam przedstawić Wam kilka, w moim osobistym odczuciu, najciekawszych jubilerskich projektów. W sumie, to jest tak, że oferta ślubnej biżuterii na podanej stronie opiewa w same nietuzinkowe pomysły, ale niektóre z nich nawet dla mnie były za bardzo awangardowe. Dlatego postanowiłam zaprezentować wybrane przeze mnie "perełki", które polecam przede wszystkim osobom chcącym nosić niesamowite obrączki z kompletnie innej bajki.

Jako pierwsze zamieszczam te, które najmocniej przykuły moją uwagę. Zawierają one odcisk linii papilarnych pochodzących z opuszka palca lub z ust narzeczonych. Decydując się na taki model, kobieta będzie nosiła obrączkę z odciskiem swojego mężczyzny, a mężczyzna obrączkę z odciskiem swojej wybranki.

[caption id="attachment_531" align="aligncenter" width="468" caption="www.bielak.krakow.pl"][/caption]

Można również "napisać" coś na obrączce za pomocą alfabetu Morse'a:

[caption id="attachment_530" align="aligncenter" width="468" caption="www.bielak.krakow.pl"][/caption]

"Zapisać" przebieg pracy serca:

[caption id="attachment_528" align="aligncenter" width="468" caption="www.bielak.krakow.pl"][/caption]

Zamieścić kod binarny:

[caption id="attachment_529" align="aligncenter" width="468" caption="www.bielak.krakow.pl"][/caption]

Ozdobić obrączkę zwierzęcym wzorem:

[caption id="attachment_529" align="aligncenter" width="468" caption="www.bielak.krakow.pl"]www.bielak.krakow.pl[/caption]

Jak Wam się podobają takie propozycje? Jesteście zwolennikami bardziej tradycyjnych obrączkowych rozwiązań, czy może zaprezentowane modele wzbudziły w Was entuzjazm?