wtorek, 22 czerwca 2010

Ujarzmienie Zalewskiej. Odsłona druga!

Pierwszą część na temat przygotowań i ślubu Państwa Zalewskich, możesz przeczytać klikając tutaj. Dziś druga - ostatnia część dotycząca szalonej zabawy na ich niezapomnianym i niestandardowym weselu:-)
Cofnę się trochę w czasie i opowiem, jak to było z tą imprezą. Nie chcieliśmy robić typowego wesela z balonami, świnią i Adamem obtańcowującym wszystkie ciocie po kolei. Wybraliśmy więc taką formę wieczoru: wynajęliśmy kucharza, który zrobił nam listę zakupów - składników na zimne jedzenie do apartamentu oraz DJ-a, który opłacony był od 21. do 5. rano.




Z kucharzem uzgodniliśmy, co będzie do jedzenia (sałatki, leczo, dipy z nachosami, mozarella z pomidorami, kanapeczki - 4 rodzaje, deski serów, wędlin, pasty do smarowania chleba, smalec, śledzie, owoce, paluszki, chipsy itd.) i Adam z listą długą jak szalik pojechał na czterogodzinne zakupy. Do tego musiał kupić alkohol, soki, chusteczki, kubki, szklanki itp.




Co do DJ-a, to dałam mu listę z piosenkami i sam zrobił z tego dłuuuugi set. Zaprosiliśmy prawie 40 osób do apartamentu i wszyscy się stawili :-) Przed przyjściem gości, Adam ze świadkiem udekorował taras lampeczkami (7 sznurów!), co by romantycznie w nocy było ;-)


Gdy goście przybyli, wznieśliśmy toast, powitaliśmy ich gorąco dziękując im za przybycie i impreza się rozpoczęła! Ludzie jedli, pili, rozmawiali i wraz z otwieraniem kolejnej butelki wódki, byli coraz głośniejsi. Dużo ludzi było z różnych stron i nie znali się ze wszystkimi, ale ku naszej radości, wszyscy szybko się zapoznali i absolutnie nie było żadnej tzw. ''spinki''. Śmiechy były coraz śmielsze, wkrótce zaczęły się tańce i impreza rozkręciła się na całego! Pogoda wciąż nam dopisywała, bylo ciepło, więc ludzie stali na tarasie pijąc drinki. DJ grał, jedzenia wciąż ubywało i moje serce radowało się widząc, że goście bawią się naprawdę wybornie.




Około północy zaczęły się konkursy. Pierwszy z nich był przygotowany przez świadkową. Usiedliśmy z Adamem na krzesłach tyłem do siebie, każde z nas trzymało w ręce jednego buta swojego i drugiego należącego do partnera. Ala zadawała pytania, na które odpowiedzią było wskazanie: "ONA" lub "ON", np. pytała: "Kto trzyma kasę w domu?"; "Kto częściej inicjuje seks?"; "Kto zmywa?"; "Kto trzyma pilota?". Goście nam kibicowali, my podnosilismy buty do góry i konkurs był wesoły, choć niedługi.






Następne dwa konkursy przygotowałam wcześniej ja i bardzo chciałam, żeby objęły one gości, a już nie parę młodą. Pierwszy z nich to: Państwa-Miasta ale w nowej wersji. Zamiast kategorii: miasto, państwo, rzeka, zwierzę.....były: marka kosmetyku, marka butów, pozycja seksualna, część samochodowa, znana osoba w Polsce oraz marka alkoholu.








Były dwie drużyny: żeńska i męska, każda po 5 osób. Adam losował literkę i mierzył czas (60 sekund), a drużyny wpisywały na wcześniej przygotowanych przeze mnie planszach swoje odpowiedzi. Śmiechu było tyle, że nie sposób oddać tego na zdjęciach lub w opisie. Powiem tylko, że wszyscy byli już w stanie wskazującym i odpowiedzi były absolutnie wesołe, np. dla dziewczyn część samochodowa na "B" to biegi albo bagażnik, natomiast dla panów marka kosmetyku na "M" to "Miracle", a na "N" to "Naomi Campbell". Jeśli idzie o pozycje seksualne na "N" to padły propozycje: "na jeźdźca" albo "na czarodzieja", a na "B" to "bara bara".






Drużyny kłóciły się między sobą, kto ma więcej punktów, ja byłam sędzią i z powodu ilości decybeli, w ogóle nie byłam w stanie dojść do głosu. Ostatecznie, zdecydowałam o remisie, rozdałam nagrody i wszyscy byli zadowoleni. Konkurs jednak ten trwał długo, bo po każdej odpowiedzi była salwa śmiechu, co zresztą widać na zdjęciach.






Drugi konkurs to: "Plotka". Zaczerpnęłam pomysł z programu "Kocham Cię Polsko". Napisałam wcześniej dwie plotki (po jednej dla każdej z drużyn). Drużyny początkowo miały liczyć po pięć osób, ale skończyło się ostatecznie na trzech, ponieważ alkohol dawał się zawodnikom we znaki :-) Czytałam plotkę jednej osobie, która potem miała powórzyć tekst drugiej, druga trzeciej itd. Ostatnia osoba miała mi opowiedzieć daną historię. Ja na kartce miałam zaznaczone słowa - klucze, za które przyznawałam punkty.

Historie były krótkie, dziesięciozdaniowe, ale bogate w przymiotniki i przysłówki. Pierwsza osoba z trudem jednak zapamiętała treść histroii, co wywołało kolejne salwy śmiechu, nie wiedziała, co powtórzyć drugiej, więc zaczęła wymyślać a publiczność ze mną na czele naprawdę turlała się ze śmiechu.

Konkursy trwały godzinę, sprawiły dużo radości, co mnie baaaardzo ucieszyło! Po tym, wróciliśmy do picia, jedzenia i tańczenia i w tym tonie zabawa trwała do 5. rano (było już jasno).
Następnego dnia przyjaciele do nas dzwonili dziękując za super zabawę, chwaląc nasz pomysł i w ich głosie naprawdę słyszałam zadowolenie. My, jako para młoda, bylismy baaardzo zmęczeni, ja w niedzielę ledwo widziałam na oczy, a tu przecież dalej rodzina w domu.... Emocje opadły, nastąpiło zmęczenie, nogi napuchły,oczy weszły w głąb twarzy.... tak naprawdę odżyliśmy dopiero w poniedziałek!


5. czerwca był udanym dniem! Tak naprawdę, wszystko wyszło tak jak wyjść miało, nie było przykrych niespodzianek. Był to natomiast piękny, ciepły dzień, w którym wzięliśmy ślub w asyście rodziny i przyjaciół.

niedziela, 20 czerwca 2010

Raport specjalny: "O ujarzmieniu Zalewskiej"!!!

Zapraszam Was dziś do lektury wpisu mojej koleżanki Małgosi, która kilka dni temu wyszła za mąż! Zrobiła to w niesamowicie ciekawym i nowoczesnym stylu, przedstawiając tym samym bardzo kreatywne i oryginalne pomysły na spędzenie tego wyjątkowego dnia. Dla osób poszukujących rozwiązań nietuzinkowych i niestandardowych, mogą stanowić one inspirujący podkład pod własne ślubno-weselne scenariusze!

Jej opowieść podzieliłam na dwie części:

  1. Przygotowania, ślub i obiad.

  2. Impreza weselna.


Oto część pierwsza:
Drogie panie, choć panów też serdecznie witam!

5. czerwca 2010 to jedna z ważniejszych dla mnie dat. Ślub. Mój osobisty z towarzyszem o imieniu Adam (szkoda, że ja nie Ewa, ale wtedy byłoby za banalnie!).

Dzień zaczął się, jak to pewnie i u wszystkich panien młodych, wizytą u fryzjera. Byłam spokojna, pogoda dopisywała (w sumie fart, szczęście lub ręka Pana Boga, bo dwa dni w tył + cały maj bez przerwy lało). Ponieważ lubię uciekać stereotypom, to fryzura ma nie była kokiem, a warkoczykami z tapirem :-)

Co ciekawe, nie powiedziałam fryzjerkom, że czeszą pannę młodą (skłamałam, że idę jako gość weselny), ponieważ skasowałyby mnie dwa razy tyle. Obok mnie czesano dwie panny młode i skakano wokół nich, natomiast ja byłam, mówiąc szczerze, olewana, co zresztą mi się podobało, bo nie czułam stresu. Poza tym, pannom młodym spryskiwano włosy taką ilością lakieru, że w całym swoim życiu tyle nie użyłam. Zapłaciłam 70zł i poszłam do domu.

Tu zaczęły się nerwy. Biegająca rodzina w postaci mojej mamy pytającej mnie wciąż jak się mam (jak? jak? normalnie!), ojca szukającego koszuli, spinek itd., rodziny Adama, świadków, dwóch kotów, listonosza przywożącego nam kwiaty od gości, którzy nie dadzą rady przyjść na ślub... Za chwilę przyjechała makijażystka i fotograf..... Wtedy poczułam, że faktycznie ten dzień różni się od innych. Makijaż poszedł sprawnie, moja mama też została pomalowana, więc ten etap obył się bez niespodzianek.

Moja świadkowa, Alicja, pomagała mi się ubrać, co w sumie trwało chwilę - ubrać kieckę, buty, biżuterię. Pozowałyśmy chwilę do zdjęć (fotografowi i mamie - wiadomo, musi mieć na swoim aparacie uwiecznione), a potem nastał moment, że zostałam sama w pokoju, a wszyscy czekali na mnie zgromadzeni na dole, z Adamem na czele.

Schodząc - czułam: stres, niepokój, nerwy! Adam stał zdenerwowany patrząc jak schodzę na dół. Przytuliliśmy się, powiedział, że pięknie wyglądam (czekałam na to!) i przystąpiliśmy do błogosławieństwa. Rodzice - cała czwórka - zdenerwowana, ze łzami w oczach, co szybko zadziałało i na nas, mówili o miłości, szacunku, wyrozumiałości itd. Była to najbardziej wzruszająca chwila tego dnia (i dobrze, bo to radosny dzień, nie należy płakać!).

Starym mercedesem pojechaliśmy do USC. Sukienka mnie cisnęła tak, że ciężko było złapać głębszy oddech, ale w końcu ciało się przyzwyczaiło i potem już tego nie czułam. Przed urzędem schodzili się goście, robili sobie z nami zdjęcia, było miło, choć cały czas czułam napięcie (nie tylko sukienki). Adam natomiast mówił, że czuł się wyśmienicie i podoba mu się cała ta zabawa :-)



Podczas ceremonii (krótkiej, ale dla nas i tak bardzo stresującej), w tle leciała muzyka, Pani z urzędu mówiła chwilę o małżeństwie (nie klepała, co się ceni), potem wygłosiliśmy formułkę, przy której mi głos bardzo się trząsł, miałam łzy w oczach i ściśnięte gardło. Zakładanie obrączek, podpisanie aktu, usłyszeliśmy Marsz Mendelsona i gdy ogłoszono nas mężem i żoną, stres jakby się zmniejszył.



Życzenia były różne, wesołe, poważne, długie i krótkie. Goście nas obcałowali, wręczali kwiaty i prezenty. Podobał nam się ten moment, był luźniejszy i czuliśmy się już znacznie mniej spięci.
Po tym etapie, ruszyliśmy spacerkiem w kierunku Rynku, gdzie w jednej z restauracji czekano już na nas z obiadem weselnym.






W restauracji rodzice powitali nas chlebem i solą, wznieśliśmy toast szampanem i przystąpiliśmy wspólnie do posiłku. Było nas w sumie 29 osób. My, jako Para Młoda, siedzieliśmy na czubie stołu, koło nas byli świadkowie i znajomi, następnie rodzice i dalsza rodzina. Specjalnie usadziłam rodziców głębiej, ponieważ wyszłam z założenia, że młodzi będą gadać z młodymi, a starsi ze starszymi.





Potem, po trzygodzinnym obiedzie, mama powiedziała, że był to dobry pomysł. W restauracji było bardzo elegancko, kelnerzy-profesjonaliści, biegali koło nas, zawsze mnie pierwszej pytali czego bym się napiła. Muzyka była ledwo słyszalna (tak chciałam - miała byc tłem do rozmów), klimatyzacja działała bez zarzutu, a jedzenie było naprawdę pyszne!

Wcześniej wybrałam po dwa rodzaje każdego posiłku: goście mogli wybrać jedno z dwóch, np. z zup był rosół z kołdunami albo krem grzybowy z wkładem truflowym, a na drugie polędwica wieprzowa z gruszką w boczku z ziemniaczkami albo sandacz w maśle podany na zapiekanych warzywach. Przystawka była lekka: indyk w ziołach i wszyscy zjedli ze smakiem (ciężko było wybrać w miarę neutralną przystawkę, żeby wszyscy zjedli - udało się!).

Na deser był oczywiście tort weselny (zamówiony wcześniej w Gondku - polecam!), który smakował wszystkim, gdyż wybrałam lekki z bitą śmietaną i truskawkami. Nie jestem fanką ciężkich, przesłodzonych tortów,a już szczególnie latem, gdy przyjemnie jest zjeść coś lekkiego.

W czasie obiadu rozmawialiśmy, śmialiśmy się, już całkiem opadło nam zdenerwowanie i te trzy godziny upłynęły szybko i miło. Po posiłku, podzielilismy się: ja z Adamem wraz ze świadkami poszliśmy do apartamentu (na 6. piętrze hotelu Qubus we Wrocławiu wynajęlismy cały 100-metrowy apartament z 8o-metrowym tarasem, gdzie zrobilismy imprezę weselną dla samych młodych), a rodzina pojechała do naszego domu świętować w swoim gronie (13 osób).

To koniec części pierwszej raportu specjalnego o ujarzmieniu Zalewskiej. Zostańcie z nami! Już za kilka dni odsłona druga dotycząca imprezy weselnej, która niejednego przyprawi o zawrót głowy! Emocje i adrenalina gwarantowane!;-)


piątek, 11 czerwca 2010

A poprawiny?

Poprawiny. Robić czy nie robić? A jeśli już poprawiny, to jakie?

  • podać samo śniadanie jedynie dla przyjezdnych z daleka gości?

  • podać obiad dla wszystkich?

  • zorganizować biesiadę z małą potańcówką?

  • zrobić powtórkę z rozrywki z poprzedniego dnia?

  • przedłużyć poprawiny na następnych kilka dni? ;p


Z grubsza, zależy to głównie od dwóch czynników:

  • skąd goście przyjadą; gdy są z daleka miłym gestem jest zapewnienie im choć śniadania bądź ciepłego posiłku na drugi dzień

  • jaką gospodarze mają wizję swojego Święta, czy mają ochotę oraz fundusze na dwudniową celebrację.


Gdy już zapadnie decyzja i będzie ona twierdząca na zadane, na początku wpisu, pytanie, pozostaje kwestia ustalenia pomysłu na poprawiny. Propozycji jest kilka, m.in.:

1. Grillowanie na świeżym powietrzu. Swojski klimat można tu połączyć z piwem lanym z beczki oraz z muzyczką pobrzmiewającą w tle.
2. Karaoke. Pomysł na wspólną zabawę wykorzystywany często tuz po oczepinach, który równie dobrze może zostać zaadoptowany na drugi dzień.
3. Harce przy gitarce, czyli druga odsłona muzy na żywo. Przy akompaniamencie gitary wespół ze śpiewnikami, goście podzieleni na grupy lub też wspólnymi, komunalnymi siłami wykonują ogniskowe muzyczne standardy.
4. Drugi weselno-biesiadny dzień zbliżony w klimacie do dnia poprzedniego, tyle że bez ceremonii początkowych;)


Jeśli masz pomysły na inną realizację poprawin, to z chęcią się z nimi zapoznam!